Grzyby zbierane pod buczyną, dębami i jodłami. Dziś las zatopiony w mlecznej mgle, snującej się między koronami bezlistnych drzew, spadającej od czasu do czasu rzęsistym, lodowatym deszczem. Cel
pieprznik trąbkowy (1,6 kg) został osiągnięty a w bardzo przyjemnym „przy okazji” do koszyka wpadło 5 zdrowiutkich, jak kamienie,
borowików szlachetnych (w tym 3 maluchy), 12 cudnych (idealnej wielkości z równie „kamiennymi” zamszowymi kspelutkami)
krasnoborowików +3 maluchy, 8 grubaśnych
podgrzybków brunatnych wielkości słoiczkowej +1 piękny, duży, na grubaśnej nodze (rurkowce całość 1,3 kg) oraz 3
kanie 🍂🍁🍂
W lesie mokro i ślisko, całe mnóstwo (dziwne to 😉) łysych gałęzi w młodnikach buczynowych na wysokości oczu, których się nie dostrzega dopóki któraś nie trafi centralnie w oko 🙈
Pieprznik trąbkowy uwielbia wprost takie klimaty 😉 A gruby kobierzec z mokrych, brązowo rudych liści, idealnie przykrywa nie tylko leśne skarby ale również śliskie konary i gałęzie pozostawione po wycinkach. W lesie tym musi mieszkać przynajmniej jedno duże stado Ho-honi 🤪 bo pojawiły się bardzo liczne pułapki na nie, (Kubuś Puchatek byłby zachwycony z jaką pomysłowością i precyzją je ktoś zmajstrował 🤭). Jednakże biorąc pod uwagę że uzębienie nadal posiadam kompletne oraz nadal dwoje widzących, choć nieco załzawionych i czerwonawych oczu a przede wszystkim to że udało mi się wynieść z tego stumilowego lasu, kolejny, choć niepełny koszyk wszelakiego grzybowego dobra, sprawiło że ta (chyba już ostatnia przed śniegami) leśna wyprawa zapisała się na kartach wspomnień nad wyraz i niespodziewanie pozytywnie 😅 Oczywiście poza dzisiejszym nostalgicznym pięknem tego i po raz pierwszy w tym sezonie tak naprawdę, naprawdę późno jesiennego lasu, kiedy wszystko powyżej linii dywanów utkanych z rudo brązowych liści i nadal soczyście zielonych szmaragdem mchów, stało się monochromatyczne, jak na starych fotografiach koloru sepii lub stonowanych szarości, wyblakłych czerni rozmytych mlekiem mgły … to oczywiście kolejne pięknej urody novemberusy (nie pobiłam ostatniego cud mistera tego lasu bo dziś zdecydowanie poszło w ilość ale dwa duże były pięknie widoczne i niewyszurane) i dorównujące im krasą
krasnoborowiki czy podgrzybunie brunatne dały mi tyle bezcennej radości że nawet zapomniałam o obietnicach meteorologów że dzień miał być pełnym złotego słońca i bezchmurnego nieba … Obiecanki cacanki 😝 Choć trąbek nadal nie wyzbierałam do końca (mleko mgły skróciło zdecydowanie i tak nikczemnie krótką długość dnia) to chyba już niewielkie szanse na powrót w to miejsce. O zmroku jestem ślepa jak kura (astygmatyzm) i małe są szanse żebym dotarła skoro świt na wschód słońca do tego pięknego lasu … a tyle grzybowych dzieciaków dzisiaj jeszcze było 😵💫😵💫😵💫 Może wyczuły pismo nosem że to ostatni już dzwonek na rumakowanie? A może nie będą im straszne przymrozki ni śnieg z deszczem? Zazdroszczę tym którzy mają las za płotem i miejscówki w zasięgu rzutu beretem. U mnie dziś 7 h leśnego spaceru i blisko 8 km (choć często telefon leżał przy koszyku więc nie liczył a ja choby ta fryga kręciłam się wokół donosząc kolejne porcje trąbek zbieranych w „zapasek” polara). Strzyżaki i inne latające zapadły (chyba) już w sen zimowy więc kolejny plusik tego na wpół zimowego dnia.
Sarny czy inne jeleniowate śmigały białymi kuprami wysoko w górę naprędce się ewakuując, zdziwione i zaskoczone człowiekiem dzisiaj, bo dosłownie nikogo przez te bite siedem godzin nie widziałam … tylko rytm kroków nadawały postukiem dzięcioły i w oddali pokrzyk dzikich gęsi (chyba) w kluczu dopełniał ciszę … 🍂🍁🍂