Ostatnie mrozy definitywnie zakończyły tegoroczny sezon grzybowy na Mazowszu. A jaki on był? Pora na krótki opis i podsumowanie.
Dla mnie tegoroczny sezon był jak sinusoida. Okresy świetnych grzybobrań przeplatały się z okresami suszy, kiedy nie było większego sensu latać po lesie. Amplituda owej sinusoidy była jednak tak wysoka, że nie obawiam się nazwać tego sezonu wręcz genialnym.
Pierwsze maksimum przypadło na przełom czerwca i lipca. Deszcze, które padały od początku czerwca, a które nasiliły się w połowie miesiąca, spowodowały, że mój sezon w tym roku rozpoczął się wyjątkowo wcześnie. Głównym celem tego okresu były uwielbianie w mojej rodzinie
kurki, a wysyp na mojej podwarszawskiej miejscówce, śledzony przeze mnie od pierwszych kilku kurkowych stanowisk namierzonych 18. czerwca, przez nawet 5-6 litrów
pieprzników z ok. 3 godzinnych spacerów w pierwszej dekadzie lipca, aż do wygaśnięcia, był tak intensywny, że pozwolił zrobić zapasy mrożonek, a sosiki kurkowe wręcz nam się przejadły. W międzyczasie sprawdzenie miejscówki na
borowiki usiatkowane przyniosło zbiór 40 sztuk wizulanie pięknych usiatków. Stopień zaczerwienia (2 zdrowe z 40, a więc 95% robaczywych) był jednak tak duży, że tylko utwierdził mnie w trafności decyzji o koncentracji na zbiorze
pieprzników i korzystaniu póki można z obfitości pojawu tych przepysznych, pomarańczowych grzybków. Od początku lipca zmieniła się bowiem pogoda – przyszły upalne dni, a niebo zakręciło
kurek z deszczem. Wysyp
pieprzników wygasł w połowie lipca wraz z wysychającą szybko ściółką.
Susza trwała do 20. sierpnia. Ostatnia dekada tego miesiąca rozpoczęła się od ulew, które przeszły przez Polskę, a kolejne jej dni przynosiły prawie codzienne opady. Nie trzeba było długo czekać, już po tygodniu ponownie pojawiły się
kurki, a mnie udało się namierzyć nową miejscówkę obfitującą w pieprzniki. Na zamówienie moich córek, którym
kurki wyraźnie się już przejadły, odwiedziłem także miejscówki na
kanie, zbierając piękne, mięsiste kapelusze, o średnicy talerzy. Sam jednak przebierałem nogami i wyczekiwałem sygnału z Puszczy Świętokrzyskiej, że ruszają
prawdziwki, bo to one miały stanowić mój główny cel na wrzesień. Mimo, że takiego sygnału nie było, to skoro minęły przepisowe 2 tygodnie od początku opadów, w pierwszą sobotę września ruszyłem w Świętokrzyskie w poszukiwaniu
borowików. Jak się okazało był to strzał w „10” – na moich zeszłorocznych miejscówkach trafiłem na początek wysypu, a moim łupem padło 170 młodziutkich
prawusków. Maksimum pojawu
prawdziwków przypadło na drugi tydzień miesiąca – dwie wyprawy i dwa absolutnie niewiarygodne, moje rekordowe zbiory 390 i 385 owocników. Wszystko co dobre, często szybko się kończy - tegoroczny pojaw
borowików, bardzo obfity, trwał jednak bardzo krótko, gdyż brak deszczu (opady ustały na początku września) i fala gorących dni, nie dały mu szans na dłuższe życie. Gdy pojawiłem się w lesie 19. września, zastałem już cmentarzysko
prawdziwków. Zebrałem 150 sztuk, z przewagą nadających się już tylko do suszenia, a w lesie zostawiłem kilka razy tyle robaczywych, przerośniętych i zbyt starych na zbiór. Wysuszona ściółka i znikome ilości młodych grzybów rozwiały wszelkie nadzieje na kontynuację wysypu.
Kolejny bezdeszczowy okres trwał prawie do końca września. Przełom września i października upłynął pod znakiem następnej fali opadów. I znowu jako pierwsze, już na początku października, pojawiły się
kurki i
kanie. Wydawało się, że warunki są idealne, aby w drugiej dekadzie miesiąca ruszyły także oczekiwane przeze mnie tym razem
podgrzybki. Przyszło jednak silne ochłodzenie. Zimne, nawet jak na październik, dni, najwyraźniej wstrzymały wysyp
podgrzybków, za to pojawiły się pierwsze
gąski. W odwiedzanych co kilka dni lasach sosnowych wciąż brakowało upragnionych brązowych łepków.
podgrzybki postanowiły wystawić nerwy grzybiarzy na próbę i masowo pojawiły się dopiero w ostatniej dekadzie miesiąca, wraz z nadchodzącym ociepleniem. Ten okres udało mi się wykorzystać bardzo efektywnie – 2 mazowieckie miejscówki (obie zupełnie nowe, w tym jedna odkryta zupełnie przypadkowo, gdy przejeżdżając obok zauważyłem grzybiarza wychodzącego z lasu z pełnym wiadrem
podgrzybków), 6 wypadów do lasu i zebrane około 2 tysiące w ogromnej większości ślicznych, słoiczkowych
podgrzybasów, pozwoliło zaopatrzyć siebie, rodzinę, a nawet sąsiadkę.
Obfitość podgrzybkowych zbiorów, ale i oznaki wygasania ich wysypu, spowodowanego spadkiem temperatur od początku listopada, sprawiły, że przestawiłem wajchę i ruszyłem na poszukiwanie
gąsek – kolejnego tegorocznego celu do odhaczenia. Już pierwsza sobota listopada przyniosła sukces – sprawdzona gąskowa miejscówka w południowej części Mazowsza i odkryta nowa kilka kilometrów obok, dały mi 260
gąsek zielonych i niekształtnych w proporcji 1/1 oraz ok. 80 wyrośniętych
podgrzybków do ususzenia, wybranych spośród kilkuset zaczerwionych napotkanych w lesie. Zadowolony z takiego obrotu spraw, kułem żelazo póki gorące - Święto Niepodległości uczciłem powtórnym marszem po
gąski i zebraniem tym razem 130 siwek i 70
zielonek.
Zaliczone
gąski i wrażenie, że robi się sucho, skłoniły mnie do skierowania swoich wysiłków na zrealizowanie ostatniego z założonych na ten sezon celów - nazbierania
opieniek. Zmieniłem więc kierunek i ruszyłem w lasy liściaste. Sprawdzone z lat poprzednich miejscówki przyniosły rozczarowanie - dały w sumie na jeden słoik marynaty. Wycieczka objazdowa po innych podwarszawskich lasach także nie przyniosła pozytywnych efektów – sukcesem było znalezienie jakichkolwiek
opieniek, a w większości lasów było zupełnie pusto. Nie wiedziałem czy może zbierając
podgrzybki, przegapiłem wysyp
opieniek (w poprzednich latach wysyp
opieniek trafiałem raczej jeszcze w październiku), czy może powodem ich braku jest dość widoczny niedostatek wilgoci. Już traciłem nadzieję, że w tym roku uda się trafić jakieś większe ilości, gdy z pomocą przyszła pogoda – kilka mżystych dni spowodowało, że lasy dostały trochę wilgoci i na jednej z moich miejscówek w końcu pojawiły się
opieńki i to w pięknych, obfitych (po 20-30 sztuk) kępkach, młodziutkich owocników. Może nie był to jakiś mega wysyp jak z zeszłych lat, gdy
opieńki rosły niemalże wszędzie, ale zebranie dwa razy po pół 15-litrowego kosza i raz pół 10-litrowego wiaderka w zupełności zaspokoiło moje potrzeby i oczekiwania.
Sezon zakończyłem ostatnimi 30 gąskami 21. listopada i opieńkowymi ostatkami 25. listopada. Wyraźnie kończące się grzyby i nadchodzące mrozy nieodwołalnie oznaczały koniec tegorocznych zbiorów.
Tak jak napisałem na wstępie, mimo okresów suszy, ten sezon uważam za bardzo udany – gdy przychodziły opady i następował po nich wysyp grzybów, moje tegoroczne zbiory były więcej niż obfite. Zrobiłem/uzupełniłem zapasy marynowanych i suszonych grzybów, obdarowałem rodzinę, świeżych duszonych i smażonych grzybów objedliśmy się aż do przesady. Udało się nazbierać w satysfakcjonujących ilościach wszystkie gatunki grzybów, jakich w tym roku nazbieranie postawiłem sobie za cel –
kurki,
kanie,
prawdziwki,
podgrzybki,
gąski,
opieńki. Dostrzegam, że znajomość miejscówek i doświadczenie przynoszą coraz lepsze efekty - w przeciwieństwie do poprzednich lat moje tegoroczne wyprawy były mniej chaotyczne, mniej oparte na szczęściu, a bardziej precyzyjne, ukierunkowane i świadome. Poszerzyłem też bazę miejscówek o kolejne miejsca kurkowe, podgrzybkowe czy gąskowe. Jedynym minusem chyba jest to, że sezon się już skończył, a na kolejny trzeba będzie czekać jakieś pół roku… Pozdrowienia dla wszystkich Grzyboświrków.