Ceglasie i
maślaki żółte, w lesie bukowym i mieszanym. Na początku lało, brrr!
Przed piątą budzik rozpoczął mój dzisiejszy koszmar, a ponuro bębniący o parapet deszcz potwierdził złe prognozy na niedzielę. Ale co tam będę się w łóżku wylegiwał, zebrałem swoje ciało wraz z wyposażeniem i poszurałem do auta. Wzorem piątkowego Dzidka pojechałem w nowe miejsce, gdzie nigdy nie byłem. Las okazał się całkiem fajny, młode buki poprzetykane starszymi, dęby, sosny itp. Tyle, że pusty, bez nawet najmniejszego grzybka. Może w pełni sezonu, bo wygląda obiecująco. Całe szczęście, że moje poliestry i goreteksy zadziałały, nigdy ich nie używałem, bo nigdy nie byłem aż tak głupi żeby wyruszać do lasu w ulewę. O 7:50 wreszcie przestało padać i po paru minutach znalazłem pierwszego
ceglasia. Dziwny był, bo coś mu przyblokowało kapelusz, a noga dalej rosła i przebiła własny łeb. I to by było na tyle, kolejne podobieństwo do dzidkowego grzybobrania. Wróciłem do auta i pojechałem na znaną miejscówkę. Żeby nie wyszło, że idę na łatwiznę, poszedłem w inne rejony lasu, ale nic nie znalazłem oprócz 3
ceglasi nadżartych przez ślimaki. Nogi jakoś same mnie poniosły w bankowe miejsce i tam oczywiście znalazłem kilka ładnych sztuk. Jednak łatwizna okazała się zbyt kusząca.