Jak co tydzień przyjechałem do lasu kilka minut po 6. Dookoła nikogo. Standardowo zacząłem przeszukiwać gęste trawy w poszukiwaniu
prawdziwków. Na próżno, choć miejscówka pewna. Kolejnym punktem był las brzozowy i poszukiwanie
koźlaków, których podczas wysypu są niezliczone ilości. Efekt? Nic poza odgłosem łamanych suchych liści leżących na ziemi. Nie pozostało mi nic innego jak zmienić las na nieco wilgotniejszy, choć słowo wilgotniejszy nie oznacza, że brodziłem w wodzie.;) Niestety nawet podłoże mchowe wyschnięte po całości. Udało się znaleźć kilka podeschniętych
podgrzybków i
sitaków. Sytuację uratował
prawdziwek rosnący na zboczu górki. Po 2 h spasowałem. Kolejny wyjazd po solidnych deszczu.