2 osoby i grzybobranie trwające nieco ponad 3 h. W lesie dość sucho, jednak nie na tyle żeby trzeszczało pod stopami. Miejscami, zwłaszcza tam gdzie rośnie mech i więcej roślinności, ściółka jest w stanie niemal normalnym, wilgotnym. Co z tego, skoro grzyby występują w ilościach homeopatycznych... Przez 3 godziny zebraliśmy jakieś 60-70
kurek, spora część w rozmiarze uważanym za dorosły i trochę drobnicy. Niemal wszystkie miały syndrom suszy-podeschnięte kapelusze, rozmiar świadczący o tym że od jakiegoś czasy nie pokazują się nowe osobniki i były bardzo lekkie, co potwierdza, że opady nie miały za dużego wpływo na rozwój grzybów. Do tego w zestawie znalazł się 1 (słownie jeden)
osak i 4
podgrzybki, z czego 1 zeżarty przez robal do samej zewnętrznej skorki i wyglądający przez to niczym jakiś żywy flak, 1 stary i mocno zasuszony, jeden (na oko) tygodniowy, w środku ktorego robale zrobiły sobie przyjęcie i 1 zdrowy (!!!) ktorego zabraliśmy ze sobą (hurraaaa!).
Pojawiły się także grzyby niejadalne, tak na oko z 8 sztuk, silnie reprezentowane przez
olszówki. Był i jeden
muchomor czerwony który został zżarty do nóżki przez jakieś zdesperowane zwierze (lub pijanego grzybiarza, bo obok leżała jakaś butelka). Ze ściółki wylazły też jakieś gołąbki ale ja ich nie zbieram, więc specjalnie nie wnikałem w ich odmiany. No i to wszystko. Jeśli chodzi o grzyby.
Grzybiarzy i innych ludzi nie zaobserwowaliśmy, chyba wszyscy zwątpili w to, że grzyby są. Niesodzianką był 3-4 letni jelonek który poderwał się z zagajnika młodziutkich drzewek i poleciał gdzieś hen przed siebie. Mam nadzieję że nie wpadł na jakąś przeszkodę bo obłęd w jego oczach na widok ludzi był ogromny. Niewiele większy jak mój na jego widok :) bo myślałem że to jakiś dzik. I to chyba wszystko jeśli chodzi o grzybobranie-atrakcji więcej niż zebranych grzybów ale przynajmniej fajnie spędziliśmy czas.