Doniesienia z ostatnich 5 dni w promieniu 40km od pierwszego na liście

sobota 12.PAŹ 2019
grzybiaraW
doniesień: 72 / 13🏆
(70/h) Wiadomo dzisiaj sobota- więc wszyscy do lasu- ja również pognałam, ale żeby śmieszniej było, to w granicach miasta. Zbiór dzisiejszy to - podgrzybek piękny suchuteńki zdrowy 130 szt do tego koźlarze różnej maści 17 oraz dwaj królowie lasu- borowiki...……….. Las sosna z domieszką dość pokaźną krzewów różnorakich, dość gęsto rosnących- szperanie skutecznie utrudniających...……...
... szerzej o tym grzybobraniu ... Ranek ciepluteńki, bo aż powyżej 13 stopni. Wyjazd rankiem. W lesie zbieranie dwie godzinki. Tyle wystarczyło, aby kosz napełnić po dekiel. W lesie żółwim krokiem przedeptanych 2,5 kilometra, troszkę chyba z dojściem. Do lasu wejście jakby troszkę za wcześnie. Chmurno i pięknie wietrznie. Sosny, tam do góry chwiały się i czasami skrzypiały, głośno szemrały, tak, że akompaniament lasu dawał znać o sobie. Na samym początku trzeba było ustalić, gdzie to one dziś urosły. Czy mchy sobie wybrały, czy też po igliwiu latać wzrokiem. Te rosnące na igliwiu są najbardziej pożądane- suchutkie, wypasione, poukrywane. One zawsze jakąś kryjówkę sobie znajdą. Początek zbierania- pierwsze piękne łebki. Suchutkie, pięknie okrąglutkie. Rosły raczej średniaki i większe sztuki. Maluchów we mchu prawie, że nie było. Żeby je wyłuskać z lasu, musiałam wciskać się w gęste krzaki, spódnice z liśćmi unosić im go góry. A i to nie pomagało- po twarzy delikatny masarz gałązek jeszcze z liśćmi. A pod nimi - one- pojedynczo i w rodzinach. W co niektóre po prostu sobie wdepłam. Wśród brzózek oczywiście kozaki. Dwa pierwsze- czarne kapelusze nic od otaczającego ich podłoża się nie różniące. Inne miałam podane jak na dłoni. Dziki tam kursowały, poryły, grzybów nie uszanowały. Wystarczyło pozbierać. Najtrudniej pierwszego borowika z krzaków wyciągałam. Nie dość, że na kolanach- nie pierwszy dzisiaj raz- w tym jedno chore- to jeszcze musiałam się prawie położyć. Wykręcić mi się go nie udało. Musiałam go wyrwać. I tak zbierania w szarości minęła godzinka- druga natomiast śmignęła w towarzystwie słonka. Delikatnie po lesie świeciło. Wyprawa, choć bardzo bliska, niezmiernie udana. Grzybów na wadze 2,75 kg. Ambrozja. Jesień, z cudownymi na igliwiu żółciutkimi liśćmi, szeleszczącymi przyjemnie przy stawianych krokach. Było cudnie, pięknie. Wróciłam do domu zadowolona i nasycona lasem. Wszystkich Was moi drodzy oraz Pana Marka serdecznie pozdrawiam. Ach- jeszcze jedno wrażenie- nożem ich krojenie- jak w masło. Rewelacja- serdeczności z jeszcze grzybnych nizin :)))))))))))))